Żegnamy Ho Chi Minh

Żegnamy Ho Chi Minh

Przyszedł czas pożegnać Ho Chi Minh i przenieść się w kolejne, mamy nadzieję, tak samo piękne miejsce. Udajemy się do Hoi An. Nasza podróż będzie trwała 20 godzin autobusem zwanym „Sleeper”. Jeszcze przed podróż mamy czas na ostatni bieg w tym cudownym parku, szybki prysznic, pakowanko, ostatnie śniadanko i kawka w Sajgonie, żegnamy się z cudowną wietnamską rodziną u której wynajmowaliśmy pokój(jeśli ktoś chciałby namiary, to zapraszam do kontaktu), zamawiamy Graba i po 40 minutach jazdy oraz 10 minutach spaceru docieramy na miejsce odjazdu naszego autobusu. Opinie na temat tego środka transportu są różne, więc zobaczymy co nas czeka. Wyjeżdżamy z Sajgonu, kierunek Hoi An, do zobaczenia za 20 godzin.

Hoi An

Dotarliśmy do Hoi An, podróż była dość ciekawa. Autobus sam w sobie ok, duże kabiny, choć Wietnamczycy mieli jedną kabinę na 2 osoby, natomiast wszyscy obcokrajowcy mieli kabiny pojedyncze – ciekawy układ. Mój mąż spał praktycznie całą drogę, ja natomiast nie potrafiłam spać, więc byłam praktycznie 40 godzin bez snu, ale powiem Wam, że nie czułam zmęczenia, chyba przez tą ekscytację nowym miejscem. Jechaliśmy 18 godzin, niewiele brakło i pojechalibyśmy dalej, a nasze bagaże zostałyby w tej miejscowości, bo kierowcy po angielsku praktycznie nie mówią i nie poinformowali nas, że jesteśmy w Hoi An, gdyby nie to, że zerknęłam przez okno i zobaczyłam nasze walizki na chodniku, a mój mąż w tym czasie nie spojrzał na nawigację, to byśmy nie wysiedli z autobusu. Według informacji przewoźnika, zostało nam jeszcze 2 godziny podróży, po prostu kierowca „pirat” nam się trafił. Po wyjściu z autobusu „walczyliśmy” z grupką taksówkarzy na motorach, którzy oferowali nam podwózkę do hotelu(według nich w centrum, a my z reguły mamy hotele na obrzeżach) za trzykrotność ceny. Kto wie, gdzie byśmy dojechali.

W Hoi An poszliśmy sobie na kawkę, zamówiliśmy Graba i usiłowaliśmy odnaleźć nasz nowy hotel(namiary mogę podać na priv), bo Booking.com wskazywał zupełnie inny adres, niż był on w rzeczywistości. Po rozmowach w miejscowymi(dzieciaki uczą się angielskiego, więc co nie co rozumieją, a google translator dopomaga w komunikacji), dotarliśmy na miejsce. Do godziny naszego zameldowania pozostało nam 4 godziny, ale obsługa zaopiekowała się naszymi bagażami, a my poszliśmy przywitać się z Hoi An i morzem. Nad morzem spotkaliśmy „znajomych” z naszego autobusu, którzy pomimo nie zachęcającej pogody, postanowili przywitać się z morzem dosłownie.

Dodaj komentarz